Wraz z hasłem "chemioterapia" pojawiły się pierwsze dylematy, które tata musiał rozwiązać. Osoby zaznajomione z tematem wiedzą, że to tylko jedna z metod walki z nowotworem. Polega na wprowadzaniu do organizmu dożylnie lub doustnie substancji mających niszczyć komórki nieproszonego gościa. Pacjent przychodzi do szpitala i przez kilkadziesiąt minut do kilku godzin dawkuje się mu roztwór. Przy terapii doustnej pacjent musi w trakcie podawania "chemii" pić dużo płynów. Podobno nie jest to przyjemne, bo w ustach ma się cały czas smak... ładnie mówiąc po prostu niedobry smak. No ale skoro to ma zabić raka, to w sumie brzmi prosto, nie? No właśnie nie do końca. Podawana chemia zatruwa cały organizm człowieka i przy okazji walczy również z komórkami nowotworu. To dlatego po każdym kolejnym cyklu chory jest coraz słabszy, wypadają mu włosy, chudnie. Niestety to jest cena, którą trzeba zapłacić, jeżeli chce się wyzdrowieć dzięki tej metodzie, a trudność w podjęciu decyzji o poddaniu się chemioterapii polega na tym, że szanse na całkowite wyeliminowanie pasożyta nie są duże. Nie będę się rozpisywał na temat wszystkich możliwych metod leczenia, bo nie jestem specjalistą w tej dziedzinie. Mogę jedynie opowiedzieć o tym, czego doświadczał i co nam przekazał mój ojciec.
Pierwsze tygodnie minęły dużo spokojniej niż się nam wszystkim wydawało. Tata narzekał jedynie na wstrętny smak w ustach, a onkolog stwierdził, że ojciec świetnie się trzyma jak na osobę poddawaną chemioterapii. Oczywiście przyszedł moment, kiedy tata zaczął nieznacznie tracić na wadze, porzadziały mu włosy i miał problemu z szybkim chodzeniem, ale tego się spodziewaliśmy i cały czas byliśmy dobrej myśli.
Tutaj chciałbym zacząć jeszcze jeden poboczny wątek, który powtórzy się kilka razy w kolejnych postach. Na studiach miałem znajomą Karolinę. Tak jak ja była zaręczona i planowała ślub na rok 2015. Muszę nawet dodać, że Karolina była jedyną osobą, która wiedziała o tym, że będę prosił moją obecną żonę o rękę. Nie wiem dlaczego akurat jej się zwierzałem, ale bardzo mi dopingowała przed oświadczynami i nie minęło dużo czasu, kiedy powiedziałem jej również o tym, że mój ojciec zachorował. To jak Karolina zareagowała na tą wiadomość bardzo zmieniło moje podejście do całej sytuacji.
Opowiedziała mi historię swojej znajomej, która niedługo po swoich zaręczynach dowiedziała się, że u dziadka, który z nią mieszkał, zdiagnozowano nowotwór 4 stopnia. Jako, że bardzo chciała, żeby dziadek był na ślubie, postanowiła z narzeczonym przyśpieszyć datę wesela. Jak się później okazało, faktycznie pod tym względem była to dobra decyzja, bo dziadek zmarł tydzień po ich ślubie. Dlaczego piszę "pod tym względem dobra"? Ano dlatego, że nie wiem, czy w każdym przypadku przekładanie daty śluby ze względu na kogoś jest dobrym pomysłem. W każdym razie Karolina powiedziała mi, że też powinienem rozważyć zawarcie związku małżeńskiego jak najszybciej.
Ślub w wieku 21 lat!? To jest dopiero nienormalne... Co prawda byłem zaręczony, ale na ślub chcieliśmy poczekać przynajmniej do ostatniego roku studiów. Poza tym mój tata miał raka 3 stopnia, więc były szanse na jego powrót do zdrowia. Jak miałbym wytłumaczyć rodzinie swoją decyzję? W tamtym momencie pomysł Karoliny wydał mi się być całkowicie z kosmosu, ale nie powiedziałem jej tego.
Jeżeli chodzi o wrzesień i październik 2014 to były to miesiące nie najgorsze dla naszej rodziny. Pierwszy raz o wielu lat ojciec był z nami dłużej niż 2 tygodnie. Kilka razy nie pojechałem na zajęcia, żeby tatę zawieźć na chemię, ale nie było dla nas innych wyrzeczeń. Mogę powiedzieć nawet, że przyzwyczailiśmy się do całej sytuacji i nikt z nas nie brał pod uwagę tego, że może ona przyjąć zły obrót. Moje podejście do całej sprawy zmieniło się po jednej z wizyt w centrum Onkologii w Gdańsku...
A to ja z żoną. Na zdjęciu jeszcze długo przed zaręczynami... Dwa i pół
roku temu nie uwierzylibyśmy, gdyby ktoś nam powiedział, gdzie będziemy
dzisiaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz