Część 1 - Od początku

Hej, mam na imię Przemysław i jak już wspominałem w opisie mam 24 lata.
Od najważniejszego dotąd okresu w moim życiu minęły dwa lata, dlatego wydaje mi się, że mam już wystarczający dystans do przeszłości, żeby o tym całkiem obiektywnie opowiedzieć. Oczywiście na tyle ile można o samym sobie obiektywnie pisać. Był to najgorszy, najsmutniejszy i najtrudniejszy okres dla całej mojej rodziny. Jednocześnie przeplótł się z najważniejszym i najpiękniejszym wydarzeniem, którego doświadczyłem. Mówią, że piękniejsze są tylko narodziny własnego dziecka, ale na ten temat jeszcze nie mogę się wypowiadać.

No ale po kolei...

W czerwcu (albo w maju) 2014 roku oświadczyłem się dziewczynie, z którą chodziłem od pierwszej klasy liceum. Znaliśmy się już dużo wcześniej, ale to zupełnie inna historia. Oboje czuliśmy, że chcemy spędzić ze sobą resztę życia, a oświadczyny miały być pewnego rodzaju wspólną deklaracją, że "tak, to jest moja druga połówka". Ślub wstępnie zaplanowaliśmy na "po studiach".
Rodziców mojej obecnej żony nie zaskoczyła ta decyzja, jednak moich bardzo. Szczerze mówiąc to wcale im się teraz nie dziwię. Ich dwudziestojednoletni syn będący na II roku studiów mówi, że się zaręczył! To na pewno oznacza, że chce wziąć szybko ślub i zwiać z domu! Bo po co innego w takim wieku ślub? No... Także po pytaniach w stylu "chcecie, czy musicie?" stanęło na tym, że moi rodzice mieszkali pod jednym dachem z dzieckiem, któremu dorosłość uderzyła do głowy (przynajmniej w ich mniemaniu).
Moja mama, od kiedy pamiętam, zawsze pracowała, jednak przez ostatnie lata miała problem ze znalezieniem stałego miejsca zatrudnienia, także praca mojego ojca była naszym głównym źródłem utrzymania. Tata jeździł ciężarówką po Europie, co wiązało się z tym, że 2-3 tygodnie był w trasie i wracał średnio na tydzień do domu. Za każdym razem kiedy przyjeżdżał było to dla nas rodzinne święto. Staraliśmy się w te dni jak najwięcej czasu spędzać razem na wspólnych posiłkach, spacerach rozmowach itp. Oczywiście nigdy nie było tylko tak kolorowo. Po kilku dniach znajdowały się w domu rzeczy, które czekają na naprawę, a tata po prostu chciał od pracy odpocząć. To tylko jeden pretekst do kłótni, które podsycane alkoholem były wręcz wpisane w pobyt ojca w domu, ale chyba taka już jest specyfika zawodu kierowcy.


W sierpniu 2014 roku mama odebrała telefon od taty i przekazała nam, że ma problemy z oddychaniem, dusi go kaszel i nawet musiał kogoś poprosić o pomoc. Jako że był w Norwegii, a tamtejszego języka nie znał, to przy pomocy słownika napisał na kartce "pomocy" oraz "oddychać".
Na szczęście dolegliwość minęła i mógł wrócić do Polski bez większych problemów. We wrześniu sytuacja się powtórzyła i tym razem tata zdecydował, że nie obędzie się bez wizyty u lekarza, jeżeli chce być nadal zdolny do pracy. Muszę tutaj dodać jedną istotną w historii informację- mój ojciec palił papierosy. Palił przynajmniej paczkę dziennie. Kiedy bywał w domu, moja o 4 lata młodsza siostra upominała go, chowała mu zapalniczki, ale co z tego, skoro jak wyjeżdżał w trasę to nikt go nie upominał, a on sam przyznawał, że pali niemało. W każdym razie wracając do lekarza... Tata został skierowany na prześwietlenie płuc, a stamtąd przeniesiono go prosto na oddział chorób płucnych w szpitalu w Wejherowie.

Tak zaczął się zupełnie nowy rozdział mojego życia. Był to zwrot dla całej mojej rodziny, ale to o swoim punkcie widzenia będę głównie pisał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Część 5 - Chemia, buraki i papierosy

No i już wszystko jasne. Mamy czwarty stopień! Oczywiście w gabinecie onkologa nie dałem po sobie poznać, że informacje, które nam zdradził...